Kim byli berserkowie?
Berserkowie są zazwyczaj przedstawiani jako znani z szaleńczej odwagi i wielkiej siły podopieczni Odyna, którzy stawali do boju bez zbroi, odziani jedynie w skóry niedźwiedzi bądź wilków. Najbardziej przerażającą cechą tych skandynawskich wojowników miał być szał bojowy (berserkgang), w jaki wprowadzali się przed bitwą za pomocą alkoholu bądź grzybów halucynogennych.
Starcie Wikingów. Współczesna rekonstrukcja podczas festiwalu w Danii. Zdjęcie na licencji Creative Commons Autor: Tone
Kilka lat temu tematyką berserków zajęła się Małgorzata Szczygielska, wówczas jeszcze tylko studentka archeologii na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie już magister uczestnicząca w wykopaliskach w różnych rejonach Polski. Podczas swoich badań postanowiła sięgnąć bezpośrednio do oryginalnych wersji skandynawskich sag i sprawdzić, co ich autorzy napisali o wojownikach, których tak malowniczo prezentowali XIX i XX-wieczni autorzy. Efekty tych badań są piorunujące.
Szczygielska wzięła na warsztat 19 sag bajecznych, 19 sag rodowych, 3 sagi królewskie Snorrego Sturlusona i kronikę duńską Saxona Gramatyka, a także 2 pieśni eddaiczne oraz trzy części tzw. Eddy prozaicznej Snorrego Sturlusona. Jedynym kryterium doboru źródeł było występowanie w nich słowa berserk. Badaczka skupiła się w pierwszym rzędzie na postaciach nazwanych berserkami już przez samego sagamaðra – autora sag, a dopiero później próbowała doszukiwać się cech berserków u postaci nie nazwanych wprost tym mianem.
Lektura sag pozwoliła znaleźć wzmianki o ponad 10 drużynach berserków (zazwyczaj 12-osobowych), które najczęściej były drużynami królewskimi, a także o ponad 50 berserkach występujących pojedynczo jako najemnicy, przestępcy, albo tzw. berserkowie szlachetni. Jak widać, berserków w sagach jest dość sporo, co zdecydowanie dodaje wiarygodności opowieściom o nich. Ale to tylko pozory.
Pierwsze problemy zaczynają się z tłumaczeniem słowa berserk. Drugi jego człon („serk”) jest tłumaczony zazwyczaj jako koszula. Większą zagadką jest „ber”, które zazwyczaj przekładano jako nagi albo niedźwiedź. Pierwsza wersja pozwalała następnie definiować berserków, jako ludzi, którzy do walki chodzili bez zbroi albo nawet nago. Druga zaś miała wskazywać, że nosili niedźwiedzią skórę. Oba tłumaczenia stały się niezwykle popularne w literaturze tematu i zaczęto budować wokół nich liczne hipotezy. Dało się je zresztą łatwo połączyć w jedną wedle której miast zbroi berserkowie nosili właśnie niedźwiedzią skórę.
Problem jednak w tym, że analizowane sagi i inne skandynawskie teksty ani razu nie wspominają o tym, by berserkowie nosili niedźwiedzie skóry. Jest za to wzmianka o tym, że nie nosili zbroi. Islandzki polityk i skald Snorri Sturluson (1179-1241) tak opisał berserków:
Odyn potrafił w czasie bitwy uczynić swych wrogów ślepymi lub głuchymi, lub sparaliżować ich strachem, a ich broń stępić tak, że nie dało się nią zdziałać więcej niż wierzbową witką; natomiast jego ludzie ruszali do walki bez zbroi, byli dzicy jak psy czy wilki, gryźli własne tarcze i byli silni jak niedźwiedzie i tury, i zabijali ludzi jednym ciosem, lecz ani ogień ni żelazo nie mogły uczynić im krzywdy. Nazywano to berserkgang.
Relacja Sturlusona ma jednak poważną wadę. Powstała mianowicie w czasach, gdy berserkowie byli już wyłącznie postaciami z sag i legend. Jego wiedza na ich temat mogła więc być równie mglista jak nasza. A w samych sagach obyczaj występowania do walki bez zbroi nie znajduje już poparcia. Jest za to wzmianka o zbroi jednego z berserków.
Wplątanie w sprawę berserków niedźwiedzich skór wywołało trwającą ponad sto lat lawinę bardzo słabo opartych na źródłach hipotez. W efekcie do niedźwiedzich skór dołączyły też wilcze (wedle sag nosiła takie jedna z drużyn królewskich), co otworzyło drogę do utożsamiania berserków z wilkołakami, ludźmi zmieniającymi kształty, itd. W polskim wydaniu Eddy poetyckiej pojawiła się nawet definicja, że berserk to człowiek mający zdolność przemieniania się w niedźwiedzia. Niektórzy badacze uznali zaś niedźwiedzia za zwierzę totemiczne berserków. A wszystko to bez jakiegokolwiek oparcia w źródłach pisanych.
Brązowa sztanca z Torslundy z VI-VII w. często prezentowana jako przedstawienie berserków głównie z powodu wojownika-wilka (niedźwiedzia?) z prawej strony. W rzeczywistości nie ma jednak żadnych przesłanek świadczących za taką identyfikacją. Zdjęcie na licencji Creative Commons. Autor: Schristian Bickel
Bardzo wiele miejsca XIX i XX-wieczni badacze berserków poświęcali ich szałowi bojowemu, czyli berserkgangowi. Ogarnięci nim wojownicy mieli wyć jak zwierzęta, gryźć tarcze, a nawet pić ludzką krew. Byli też przekonani, że nic nie może uczynić im krzywdy. Nie za bardzo jednak wiedziano co wprowadzało ich w ten stan. Badacze stworzyli tutaj całą masę teorii. Największa popularność zdobyły te najbarwniejsze, czyli picie alkoholu oraz zażywanie grzybów halucynogennych. W kręgach naukowych brano jednak również pod rozwagę stosowanie wprowadzających w trans tańców albo innych praktyk, chorobę psychiczną i opętanie.
Okazuje się jednak, że hipotezy te nie mają oparcia w sagach. Wiele wyjaśnień powstało w wyniku przenoszenia na skandynawskich wojowników praktyk szamanistycznych np. z Syberii. Inne były całkowicie pozbawionymi podstaw koncepcjami, które w dodatku trudno uznać za rozsądne, gdyż np. upojenie się alkoholem przed bitwą bądź pojedynkiem (które berserkowie wedle sag uwielbiali) miast zwiększać, zmniejsza szanse na zwycięstwo. Trudno też wyobrazić sobie władcę, który trzyma u swego boku drużynę uzbrojonych po zęby osobników cierpiących np. na psychozę histeryczną. Poza tym berserkowie są przedstawiani jako elita, czasami nawet zajmują dzięki swoim zasługom prestiżowe stanowiska. Takie kariery trudno sobie wyobrazić w przypadku osób chorych psychicznie.
Pojawiła się również koncepcja, że berserkgang był jakąś wrodzoną przypadłością. Jednak w sagach trudno znaleźć dowody przechodzenia tej cechy z ojca na syna.
Szczygielska podważa również identyfikowanie wielu bohaterów sag jako berserków. Okazuje się, że niezwykle często w oryginalnych wersjach tych utworów w ogóle nie nazywa się tych osób berserkami. Za takich uznano ich w wyniku XIX i XX-wiecznych interpretacji, które czyniono w oparciu o niczym niepoparte wyobrażenia o berserkach. Zdarzało się też, że tłumacze wprowadzali termin berserk, choć nie występował on w oryginalnym tekście.
Jeden z takich naciąganych berserków, Egil Skalla-Grímsson, zyskał nawet status najsłynniejszego i niejako wzorcowego przedstawiciela tej grupy, którego bogate opisy z sag wykorzystywano do uszczegóławiania obrazu tych wojowników. To chyba najmocniej pokazuje piętrową strukturę przekłamań i fantazji w tym temacie.
W sagach trudno też znaleźć podstawy do wiązania berserków z Odynem, które stało się częstym wątkiem XIX i XX-wiecznych opowieści o tych wojownikach.
Skoro więc prawie wszystkie informacje podawane o berserkach we współczesnej literaturze okazują się niezbyt godne zaufania, to co w ogóle o nich wiemy? Kim byli? Co czyniło ich tak niezwykłymi, że sagi wspominają o nich tyle razy?
Z wczesnych sag (pierwszy raz termin berserk pojawia się w utworze z IX w.) wyłania się obraz doskonałych, nieustraszonych wojowników. Wprowadzali się w nieznany sposób w szał bitewny, a zwycięstwo w walce z berserkiem uchodziło za niebywały wyczyn wojenny. Często wykorzystywali swoje umiejętności dla zdobycia majątku wyzywając na pojedynki mniej wprawnych w walce, a zamożniejszych mężów.
Istotnym pytaniem jest, czy berserkowie istnieli naprawdę? Odpowiedź nie jest prosta. Jedynymi śladami ich istnienia są wzmianki w sagach, ale tradycja skandynawska hojnie serwuje nam też olbrzymy, smoki i trolle. Wyraźnie też widać jak pojęcie berserk zmienia się od cenionego wyborowego wojownika z najstarszych sag (XIII i XIV-wiecznych), po kolejne fantastyczne stworzenie w tak zwanych późnych sagach.
Twardych informacji o berserkach w zasadzie nie mamy. Wiadomo, że przynajmniej do XII w. wierzono w ich istnienie. W spisanym w latach 1117-1118 na Islandii zbiorze praw Grágás za wprowadzanie się w berserkgang przewidywano wyjęcie spod prawa na trzy lata. Jednak już w XII-XIII w. nie do końca rozumiano ideę tego zjawiska. Piszący wtedy Saxo Grammaticus i Snorri Sturluson mieli o berserkach skąpe i niepewne informacje, których pochodzenie jest niejasne.
– Udowodnić istnienie berserków jest niezmiernie trudno, ponieważ bazujemy jedynie na źródłach pisemnych – nie ma żadnych zabytków, charakterystycznych dla tej grupy ludności, która by ich wyróżniała. Zatem można potraktować ich podobnie jak trolle, smoki, wilkołaki, czy elfy – kto chce w nie wierzyć, proszę bardzo, ale udowodnić się tego raczej nie da. Konia z rzędem temu, kto by znalazł wiarygodną metodę potwierdzenia istnienia berserków – mówi Archeowieściom Małgorzata Szczygielska.
Być może klucz do tajemnicy berserków tkwi w gryzieniu tarczy i zwierzęcym wyciu przed bitwą, o których wspominają sagi. Szczygielska zwraca uwagę na pewne zbieżności z relacją Tacyta z I w. n.e., który wspomniał, że germańscy wojownicy mieli zwyczaj śpiewania do tarcz przed bitwą – „przybliżają tarcze do ust, aby głos, odbity od nich, narastał, stając się pełniejszy i cięższy” (Germania 3; tłum. T. Płóciennik).
Skandynawskie figurki szachowe z XII w. znalezione na Hebrydach. Wojownik widoczny z lewej gryzie tarczę. Zdjęcie na licencji Creative Commons. Autor: Fernando Pascullo
O podobnym zwyczaju wspomina też jedna ze strof poematu Hávamál z Eddy Poetyckiej z IX w., głosząca:
Jedenastą (pieśń) znam: gdy mam na bój
Druhów wieść,
Śpiewam w tarczę, a oni siłą naprzód pędzą,
Zdrowi do boju
I zdrowi z boju,
Żadna ich szkoda nie spotka.
W powyższej strofie chodzi o pieśń magiczną, która miała chronić przed ranami. Możliwe więc, że to, co sagi odnotowały jako gryzienie tarczy i zwierzęce wycie, było właśnie śpiewem w tarczę. Taki zwyczaj mógł przez długi czas istnieć w wielu społecznościach germańskich. A wiara w skuteczny czar mogła znacznie zwiększać morale wojowników.
Niewykluczone więc, że istniała kiedyś elitarna grupa wojowników zwana berserkerami bądź podobnie, która szczyciła się znajomością magii bitewnej. Pamięć o nich mogła przetrwać do czasów spisywania sag, ale już w formie zniekształconej, obrosłej ludowymi legendami i „opowieściami dziwnej treści”. Jednak hipoteza ta, podobnie jak wiele innych dotyczących berserków, ma niezbyt mocne podstawy.
Z niektórych wzmianek w sagach można też próbować wysnuć hipotezę, że berserk to po prostu osoba mająca niezwykłe szczęście w walce; wódz, który odnosi triumfy.
– W całym tym zagadnieniu potrzebna jest ostrożność. Zbytnie forsowanie własnych teorii i tak uczyniło już sprawie berserków wiele złego – przestrzega jednak Szczygielska. Natomiast w artykule „Berserkowie: elita wojowników czy aspołeczni zabijacy?”, który ukazał się w Antropologii Religii napisała:
Przez te kilka wieków, a zwłaszcza w wiekach XIX i XX, narosło wokół sprawy berserków wiele mitów, fantastycznych hipotez i błędnych przekonań, które bardziej zaszkodziły wiedzy na ich temat niż wniosły coś dobrego. Niesprawdzona informacja powtarzana dostateczną ilość razy zmienia się w końcu w obowiązującą wersję wydarzeń, zwłaszcza jeżeli powtarzają ją uznane autorytety. Trudno dyskutować z kimś, kto powołuje się na Foote i Wilsona czy też Dumézila: niełatwo jest przekonać rozmówcę, że badacze tego formatu i bądź co bądź specjaliści mogliby podawać błędne informacje, niepotwierdzone, naciągane lub z gruntu fałszywe. Najbardziej logiczne, najsilniejsze argumenty nie są w stanie zbić takiego przekonania, ponieważ umysł broni się przed nimi jak przed burzycielami ustalonego porządku. Osoby wierzące, że berserkowie ruszali do walki pod wpływem odurzających grzybów lub alkoholu, będą bronić tej tezy pomimo braku w źródłach choćby jednej wzmianki na ten temat, a nawet pomimo wiadomych skutków działania tych środków, raczej utrudniających walkę niż pomagających w niej.
Jak więc widać, budując fantazje na fantazjach niezbyt odpowiedzialni autorzy stworzyli mit, z którym walka będzie niezwykle trudna. Nie pierwszy to taki przypadek w naukach zajmujących się przeszłością – zbyt dużo fantazji, zbyt mało dowodów.
Małgorzata Szczygielska, Berserkowie: elita wojowników czy aspołeczni zabijacy?, Antropologia Religii. Wybór esejów. Tom IV, (2010), s. 130-172 (otwórz pdf)
Wszystkie cytaty w tekście pochodzą z artykułu Małgorzaty Szczygielskiej.
Znakiem tego więcej sztuki niż nauki – jak, nie przymierzając,z tym nieszczęsnym matriarchatem.
Wyglada na to, ze wystarczy, zeby ktos kiedys palnal cos wydumanego czy przejaskarawionego i jesli jest to w odpowiednim czasie i miejscu, lawinowo zostaje powielane i rozbudowywane.
Klasycznycm prawie wspolczesnym przykladem jest szpinak i jego niesamowicie wysoka zawartosc zelaza – efekt bledu drukarskiego w XIX wiecznych tablicach skladu mineralnego roslin, gdzie o jedno miesjsce dziesietne przesunal sie przecinek w zawartosci zelaza w szpinaku. Tablice byly „wyrocznia” w oparciu o ktora powstalo wiele dalczych opracowan, a nastepnie ich autorzy oraz pozniejsi wzajemnie sie cytowali. Dopiero kilka lat temu ktos odwazyl sie opublikowac wyniki dementujace sklad szpinaku, wraz z podaniem zrodla bledu powielanego przez 100 lat.
Przypomina mi się taki tekst Jacka Banaszkiewicza, „Nadzy wojownicy” – o średniowiecznych pogłosach dawnego rytu wojskowego z 2000 roku. Wygląda na to, że zwyczaj stawania do walki bez pancerza, czy wręcz z ograniczonym odzieniem, był we wczesnym średniowieczu (a także w starożytności) popularną metodą dowodzenia swych przymiotów militarnych i męstwa.
Też słyszałem o stawaniu do walki bez ciężkiego ekwipunku, ale miało to jakoby wynikać z potrzeby – powiedzmy, atak z zasadzki lub bijatyka w mocno pokrytym terenie. Z tego samego powodu czasem robiło się to na golasa, bo dawna odzież bynajmniej nie pomagała w ruchach szybkich i zwinnych.
A czy ktoś z was spotkał się z tak zwaną „białą gorączką”?? Czy takie zjawisko jest jakoś udokumentowane? Bo jeśli ktoś mieszkał w akademiku lub internacie, pewnie na własne czy widział ludzi, którzy wpadali w szał, rzucali kolegami po ścianach, rozbijali meble, a potem nic nie pamiętali… I to bez alkoholu czy tym podobnych.
Nienaukowe? Owszem, ale doświadczone na własnej skórze :D
Biała gorączka to inaczej majaczenie drżenne – po polsku delirium tremens. To się pojawia po odstawieniu alkoholu u nałogowców – ale nie całkiem tak wygląda. Miałeś więc pewnie do czynienia z czymś, co się czasem nazywa „amok” – przez analogię do szału południowo-azjtyckich narkomanów.
Czasem o coś takiego podejrzewa się i berserkerów, ale nie wiadomo, czy można coś a la amok wywołać na żądanie. Zaś narkotyki u Wikingów raczej nie były modne, a słabiutkim piwkiem czy miodem pitnym trudno się było w delirium wpędzić
Zastanawia mnie taka sprawa: Polskie społeczeństwo nie jest głównym depozytariuszem tradycji Wikingów, ich dzieje nie są też głównym tematem zainteresowania polskich historyków czy archeologów. Inni zajmowali się tym z nieporównywalnie większym zaangażowaniem. Dlaczego nikt dotąd nie wpadł, aby dokładnie przeanalizować sagi?
niełatwo jest przekonać rozmówcę, że badacze tego formatu i bądź co bądź specjaliści mogliby podawać błędne informacje, niepotwierdzone, naciągane lub z gruntu fałszywe. Najbardziej logiczne, najsilniejsze argumenty nie są w stanie zbić takiego przekonania, ponieważ umysł broni się przed nimi jak przed burzycielami ustalonego porządku.. Brawo dla mgr Małgorzaty Szczygielskiej, jak widać czuje bluesa nie tylko w sprawach sag i archeologii.
To samo mi przyszło do głowy. Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś (i pewnie nie jedna osoba) to już dawno zrobił, po prostu wiadomość o tym się nie przebiła.
Życzę autorce jak najlepiej, ale bardzo bym się zdziwił, gdyby było inaczej.
Wydaje mi się to nie tylko bolączką archeologii, ale całej szeroko pojętej nauki w Polsce.
Nie wydaje się artykułów i prac po angielsku, nie przebija się do zagranicznych pism ze swoimi odkryciami (przynajmniej jeśli chodzi o mniejsze prace, a nie odkrycie że zwierzęta wyszły z wody pod Kielcami :D). Przy poszukiwaniu źródeł ciężko jest się przebić do wiedzy innych, niż krajowi badacze, a to dlatego że nie ma na to ciśnienia ze strony promotorów. Albo brak umiejętności językowych.
Wystarczy porównać, ile zarobiły polskie instytucje naukowe w zeszłym roku za prace i publikacje (jeśli dobrze pamiętam, to wszystkie razem z Polski, tyle co któryś bardziej znany Angielski uniwerek).
Może nie jestem naukowcem, ale mam za sobą pracę inżynierską z entomologii, teraz piszę mix ento-drzewno-mechaniczny. Nie będę narzekał na brak dostępu do zagranicznych baz danych w bibliotekach on line, bo to akurat już jest standard na moim SGGW. Ale brakuje w naszym kraju motywacji i ciśnienia żeby to robić.
Takie jest moje zdanie, inżyniera leśnictwa, niedoszłego magistra technologii drewna.
Może Skandynawowie wzdragali się przed szarganiem świętości? u nas Piastów też się chyba zanadto nie poniewiera?
Krytyka wydaje mi się przegięciem w drugą stronę z kolei.
Np stwierdzenie „W spisanym w latach 1117-1118 na Islandii zbiorze praw Grágás za wprowadzanie się w berserkgang przewidywano wyjęcie spod prawa na trzy lata” poświadcza niezbicie istnienie zjawiska berserkgang a przy okazji berserków.
Taki zapis jest chyba nie mniej wiarygodny niż strzępek pt. dagome iudex odnoszący się do państwa Mieszka, na którym zbudowano całe fundamenty teorii?
Potwierdza jedynie wiarę w istnienie czegoś takiego jak berserkgang. Przypomnę, że karano też niegdyś za czary i rzucanie uroków.
Być może tak, ale „nas” bym bronił. Małgorzata Szczygielska mówi: „Udowodnić istnienie berserków jest niezmiernie trudno, ponieważ bazujemy jedynie na źródłach pisemnych – nie ma żadnych zabytków, charakterystycznych dla tej grupy ludności, która by ich wyróżniała.”
Mam wrażenie, że dla współczesnych polskich środowisk naukowych, w historii i naukach pokrewnych, same źródła pisane – zazwyczaj wymieszane z fantastyką, często w formie nieoryginalnej lecz przekazach i odpisach – nie stanowią już definitywnego dowodu, lecz tylko przesłankę. Wystarczy prześledzić dyskusję dotyczącą grobu Mieszka.
Przepraszam ale chyba zjawisko tzw „szału bitewnego” było całkiem powszechne w dawnych czasach. Z tego co pamiętam to nie tylko Wikingowie, Germanie ale też Celtowie i Słowianie prezentowali tego typu zachowania a chyba także Indianie z Ameryki Północnej. Jak dla mnie nie musieli niczego pić, przed walką pewnie wśród wielu z nich wydzielało się wystarczająco adrenaliny żeby coś takiego mogło mieć miejsce. Nie było to tez chyba aż tak powszechne bo jarlowie szczycili się liczbą berserkerów w ich drużynach. Z tego co ja pamiętam z książek to było ich kilku w drużynie zwykle. Reszta wojowników zazwyczaj wolała trzymać się w czasie walki nieco z boku bo mogli dostać od swoich. ;) W jednaj z gazet albo to była „Archeologia” albo jakaś gazeta rycerska był ciekawy artykuł właśnie o tym, że berserkerzy nie występowali tylko wśród Wikingów.
No właśnie i nazwa… berserkowie czy berserkerzy. Jaka jest poprawna a może obie?
Pozdrawiam
A skąd pewność, że ten cały szał nie jest zmyślony? ;) Ja po to właśnie co pewien czas publikuję artykuły demitologizujące, by uczulić na to, że słowu pisanemu nie za bardzo należy wierzyć. W książkach i artykułach jest bardzo dużo informacji, które nie znajdują potwierdzenia w rzetelnych źródłach. Ich autorzy nierzadko korzystają z niezbyt rzetelnych publikacji i notorycznie powielają błędy. A w przypadków berserków większość powszechnie powielanych informacji okazuje się być zmyślona.
Nie czytałam Cezara ale myślę, ze coś na ten temat moglibyśmy znaleźć w jego zapiskach z okresu walk z Galami. Może ktoś się lepiej w tym orientuje ale Celtowie (Cuchulain, łowcy głów)dobrymi kandydatami na takich szalonych wojowników. Skąd pewność, że istnieje… ;) Wystarczy zapytać ludzi, którzy walczą np. na macie, w ringu. Trzeba mocno panować nad adrenaliną bo właśnie chłodny umysł często gwarantuje sukces w pojedynku jeden na jeden. Za to w takiej dawnej rąbaninie człowiek szalony lub na takiego wyglądający mógł samym swoim zachowaniem wystraszać i paraliżować wrogów co z kolei zwiększało jego szanse przeżycia.
Ja wiem, że teraz modne jest demitologizowanie tego wszystkiego a tacy szaleni i romantyczni ^^ berserkerzy do tego się nadają. Sądzę jednak, że coś musiało na rzeczy być. Może nie dokładnie jak w Sagach ale jakieś ziarno prawdy w tym powinno się kryć.
Pozdrawiam
„Trzeba mocno panować nad adrenaliną bo właśnie chłodny umysł często gwarantuje sukces w pojedynku jeden na jeden.”
Właśnie dlatego skłaniam się ku poglądowi, że berserkgang to mit (nawet jeśli sami berserkowie istnieli). Najcenniejsi wojownicy i żołnierze to ci, którzy potrafią zachować zimną krew. Tak było w starożytności, średniowieczu i tak jest dzisiaj.
Wbrew powszechnym wyobrażeniom, umacnianym przez filmy, bitwy zazwyczaj nie polegały na bezładnej walce dwóch grup. Armie wikingów słynęły m.in. z doskonałego zwartego szyku ciężkozbrojnej piechoty. Osoba wpadająca w szał tak naprawdę łamała szyk i narażała cały oddział na klęskę.
Co prawda możliwe, że czasami udawano szaleństwo, bądź wykorzystywano osoby niepotrafiące zapanować nad emocjami, by wzbudzić strach i przerażenie w szeregach przeciwnika. Czasami mogło to byc np. ulubiona taktyką ludów nie stosujących zwartego szyku. Jednak wydaje mi się, że mogło to być skuteczne tylko w przypadku niedoświadczonych oddziałów, które w dodatku nie miały dobrych dowódców.
Myślę też, że „świrowanie” na polu walki raczej nie zwiększało szans przeżycia. Jak do przeciwnika zbyt niebezpiecznie podchodzić z mieczem, to się go likwiduje na dystans – łukiem, oszczepem, albo nawet kamieniem. Wyróżnianie się na polu walki, to tak naprawdę niezbyt dobry pomysł i dobrze wygląda tylko w filmach :). Poza tym samotna osoba jest bardziej narażona na śmierć niż stojąca w szyku, którego członkowie nawzajem osłaniają się tarczami.
No właśnie może taktyka wykorzystania tego typu jednostek dałaby odpowiedź. Zgadzam się z ty, ze raczej nie walczyli w szyku. Ale oni jednak nie stanowili głównego trzonu sił. Mogli walczyć z samego przodu wbijając się w przeciwnika a reszta systematycznie dorzynała.
I chyba właśnie Celtowie przynajmniej podczas pierwszych potyczek z Rzymem słynęli z takiej szaleńczej i bezładnej walki. Jednak nie jestem ekspertem. :)
Celtowie słynęli z totalnego chaosu. I właśnie dlatego Cezar tak szybko ich rozjechał w Galii. Zazwyczaj bitwa wyglądała tak, że Galowie rzucali się bezładnie na Rzymian i jeśli ci pierwszy atak wytrzymali (a tak było w większości wypadków, bo szyk rzymskiej piechoty bardzo ciężko było rozbić), to napastnicy zwiewali.
Natomiast z tego co pamiętam z lektur o wikińskiej taktyce, to ludzie przeznaczeni do „bezładnej walki wręcz”, do której dochodziło, gdy pękał szyk, stali z tyłu za głównym szykiem. Poza tym wbicie się pojedynczego wojownika, nawet ogarniętego jakimś szałem bitewnym, w zwarty szyk piechoty jest mało prawdopodobne.
Eh, ciekawie się czyta, ale w pewnym momencie mnie natchnęła myśl. Co my wiemy o ówczesnej bitwie? Trzymał choćby ktoś z nas miecz? Taki prawdziwy, ostry. I tarczę do tego? I na łbie kawał żelaza, od którego po parunastu minutach głowa boli? Wywijał ktoś nam przed nosem toporem chcąc ów łeb strącić? Ryk setek gardzieli, sapanie, kwiki, łomot, jęki… Nikt ze współczesnych nie ma szans na taki spektakl, stąd nasze dywagacje też mogą być całkiem fantastyczne. Fajnie się o tym pisze popijając herbatę z brzuchem spokojnie spoczywającym na kolanach. Eh, i dobrze, bo kariera wojownikiem chyba nie była długa.
P.
W czasie I wojny światowej dbano o zachowanie szyku, a efekty takiej taktyki były marne (patowe). Na potrzeby II wojny światowej wymyślono blitzkrieg, polegający na złamaniu szyku przez nacierających i parcie naprzód bez oglądania się do tyłu i na boki. Proponuję przeanalizować przebieg bitwy pod Stalingradem.
A co ma wspólnego starożytność i średniowiecze z I wojną światową? Do hoplitów, rzymskich legionistów i Wikingów ktoś strzelał z karabinów maszynowych? Bo to właśnie masowe zastosowanie tej broni odesłało do lamusa zwarte formacje piechoty, a nie to, że była to marna taktyka. Do czasu wprowadzenia kaemów rewelacyjnie się spisywała.
Blitzkrieg nie dotyczy natomiast taktyki prowadzenia bitew (a o niej rozmawiamy), ale strategii prowadzenia całych kampanii wojennych. I Stalingrad nie jest tu dobrym przykładem, bo niemiecka klęska wynikała właśnie z odejścia od strategii Blitzkriegu. Miast szybko przeć do przodu i okrążać wroga Niemcy skupili się z powodów ideologicznych na zdobywaniu miasta i morderczych przepychankach na jego ulicach. Sowieci załatwili ich dokładnie tak, jak Hannibal pobił Rzymian pod Kannami.
@ryszardxxxl Bardzo wątpię, aby w II wojnie szło o to aby przeć do przodu nie patrząc na boki. To jest dobre przy porodzie, a nie w bitwie. Oddziały wbite głęboko w teren przeciwnika bez wsparcia logistycznego (żarcie, amunicja etc) giną. A w Stalingradzie wygrał ten, kto miał bardziej odporny tyłek na zimno.
P.
@ladydevita
Zastanawiam się, jak to było z tym szałem bitewnym w czasach, kiedy bitwy polegały na walce wręcz, twarzą w twarz, dwóch grup osobników wywijających mieczami, toporami, maczugami itp itd. Zastanawia mnie mianowicie, jak w takich sytuacjach reagowała ludzka psychika. Współczesne rekonstrukcje historyczne raczej dają słabe wyobrażenie o tym, bo z góry wiadomo, że nikt tu nikogo nie chce zabić. Co innego wtedy – nie jestem psychologiem, ale podejrzewam, że w sytuacjach realnej walki i realnego zagrożenia życia mogło dochodzić do masowej psychozy (czy jak to nazwać, jak mówiłem, psycholog ze mnie żaden), w której całe grupy zaczynały działać w sposób niepoddający się kontroli, a w ich świadomości następowały zmiany jak po zażyciu jakichś narkotyków – do takich rozmyślań zainspirował mnie swego czasu opis bitwy pod Killiecrankie, gdzie wymachujący claymore’ami szkoccy górale zmasakrowali regularną angielską piechotę, tu np. można o tym poczytać: http://www.bbc.co.uk/history/archaeology/excavations_techniques/soldiers_view_01.shtml. Najciekawsza jest wzmianka o wycieczce, jaką w dzień po bitwie jeden ze szkockich dowódców, Lochiel, zorganizował swoim ludziom na pobojowisko – i o ich przerażeniu, kiedy zobaczyli, co zrobili z przeciwnikami w gorączce walki. Podejrzewam, że w typowej średniowiecznej rąbaninie wpadnięcie w szał bitewny mogło być zachowaniem dającym największe szanse przeżycia, więc osobnicy wpadający w taką furię niekoniecznie by się wyróżniali.
Inna sprawa, że coś z tymi berserkami mogło być na rzeczy – trochę wzmianek jednak o nich jest (nie mogę się powstrzymać od uwagi, że np. o istnieniu w Wielkopolsce plemienia Polan nigdzie nie ma żadnej wzmianki, a i tak wielu historyków przyjmowało/przyjmuje ich istnienie za pewnik – a przecież w porównaniu z nimi tacy berserkowie są super poświadczeni źródłowo). Może faktycznie nazywano tak wyróżniających się wojowników, a może było jeszcze inaczej. W sumie jedyne uczciwe podejście to stwierdzenie, że tak naprawdę to nie wiemy.
Powiem tak – w średniowiecznej bitwie udziału nie brałem, ale parę razy po łbie na ulicy dostałem, ćwiczyłem też i sparingowałem. Po kilku ciosach w czachę, człowiek się rozkręca i jest w stanie zrobić rzeczy, którym później bardzo się dziwi.
A niektórzy umieją się rozkręcić nawet przed dostaniem w czachę i o tym właśnie piszę. :)
Pozdrawiam
Ale berserkowie mieli się rozkręcać jeszcze przed dostaniem w czachę :).
A skąd ta pewność hę? Jeśli trzymać się doświadczenia bojowego gunthera to może ktoś umyślny walił berserka przed bitwą?
P.
ZOMO… ;)
Być może klucz do tajemnicy berserków tkwi w gryzieniu tarczy i zwierzęcym wyciu przed bitwą, o których wspominają sagi. Szczygielska zwraca uwagę na pewne zbieżności z relacją Tacyta z I w. n.e., który wspomniał, że germańscy wojownicy mieli zwyczaj śpiewania do tarcz przed bitwą – „przybliżają tarcze do ust, aby głos, odbity od nich, narastał, stając się pełniejszy i cięższy” (Germania 3; tłum. T. Płóciennik).
nie wdając się w szczegóły sprawy, która jest niezwykle skomplikowana i niejasna jedno można od razu powiedzieć – „tłumaczenie” autorki jakoby Germanom (czyli tym, którzy najlepiej znali swoje własne zwyczaje) myliło się śpiewanie do tarczy z gryzieniem tarczy – jest zastanawiająco naiwne. Pokazany wyżej rzeźbiony Giermaniec wyraźnie trzyma zębami tarczę. Ciekawe jak mógł on jednocześnie śpiewać. Prędzej uwierzę, że był głodny zaś tarcza (jeśli częściowo skórzana) od biedy nadawała się do konsumpcji heh
1. Przedstawione przez autorkę wzmianki o śpiewaniu do tarczy pochodzą z I w n.e. i IX w n.e. (w tym drugim przypadku jest to data spisania, data powstania pieśni może być starsza).
2. Wzmianki o gryzieniu tarczy pochodzą m.in. z tekstów z XIII w. i późniejszych.
3. Figurka pochodzi z XII w.
3. Łatwo można stwierdzić, że coś, co niegdyś było śpiewaniem do tarczy, w kilkaset lat po zamarciu tego zwyczaju mogło istnieć w pamięci ludzi przekręcone w gryzienie tarczy. Wszak sam Tacyt pisze, że „przybliżają tarcze do ust”. A w czasach, gdy prawie wszystko opiera się na słownym przekazie, o przekręcanie bardzo łatwo. Zwłaszcza, gdy opowiadający nie rozumie, o co chodzi.
moim zdaniem NIE mogło istnieć w pamięci ludzi przekręcone w gryzienie tarcz. Z prostego powodu – przekaz kulturowy wśród Germanów cechował się niezwykłą trwałością (choćby sagi tzw grenlandzkie czy jakiekolwiek inne pieśni). Taką samą trwałością i tradycjonalizmem przesiąknięta była zresztą cała kultura. A okres od wieku XI do XII to w tym kontekście mgnienie oka. Dlatego twierdzenie, że doszło do pomyłki jest
wydumaną, niczym nie uzasadnioną spekulacją. NIe rozumiem jak w ogóle można pomylić śpiew z gryzieniem (SIC!!) W jakim momencie doszło do tej rzekomej pomyłki??? Słowny przekaz jak sam podajesz zawierał słowo „śpiew”. Czy mamy rozumieć, że bardowie nie odróżniali śpiewu od gryzienia?? Czy słowo śpiew jest podobne w staro-nordyckim do słowa gryzienie?? Jeśli nie, to cała sprawa jest zwykłą banialuką ;))
Cała Twoja argumentacja jest dla mnie nieprzekonująca. Po pierwsze od wieku co najmniej IX, a nie XI. Czytaj uważnie. Robisz całą masę bardzo swobodnych założeń. O śpiewie do tarczy wspomina pewna pieśń, nie wiemy jak powszechnie była znana. Zakładasz, ze przekaz słowny był dziełem tylko bardów. No to już dziadkowie wnukom nie mogli opowiadać bajek o dawnych czasach? To podczas popijatyk nie opowiadano niestworzonych rzeczy, by zaimponować kompanom? Piszesz „Taką samą trwałością i tradycjonalizmem przesiąknięta była zresztą cała kultura.” To skąd w takim razie w sagach następuje wyraźnie przekształcanie się berserków z doskonałych wojowników we wcześniejszych sagach w postaci fantastyczne w późniejszych? Skąd w ogóle niby brały się te późniejsze, jak był taki tradycjonalizm? Śpiewanie w gryzienie mogło się przekształcić na różne sposoby. Np użyty przez dziadka zwrot „wyglądali jakby gryźli tarcze” skrócił się do „gryźli tarcze”, bo wnuk tak zapamiętał opowieść. Słyszałeś o czymś takim jak miejskie legendy? Ludzie uwielbiają opowiadać sobie niestworzone rzeczy i koloryzować opowieści. Często przekręcają też to, czego nie rozumieją. Ja to widzę w codziennym życiu, gdy od wydarzeń minęło kilka tygodni, miesięcy albo lat. A co dopiero, gdy mamy do czynienia ze stuleciami. Zwyczaj śpiewania w tarczę mógł wymrzeć na długo przed IX w. (wszak nie znamy czasu powstania pieśni, a tylko jej spisania) i kompletnie nie być rozumianym już od setek lat, gdy zaczęto spisywać sagi.
„Słyszałeś o czymś takim jak miejskie legendy?”
Miejskie legendy są niczym w porównaniu z legendami wojennymi. Wśród weteranów IIWS pełno jest opowieści o tym, jak rosyjskie kukuruźniki nadlatywały nad giermańskich zachwatczikow z wyłączonymi silnikami. http://www.dws.org.pl/viewtopic.php?t=6905
Jeszcze barwniejsze są „żołnierskie wspomnienia” o Ił2 – rzekomej „Czarnej Śmierci” – samolocie, który lecąc nisko potrafił skosić niemiecką piechotą śmigłem.
Tak to już jest – połączenie propagandy, zgiełku bitewnego,zawodnej pamięci i blagierstwa.
prostuję nie od wieku XI ale od wieku IX do XII
OK. Zacząłem pisać odpowiedź przed Twoim sprostowaniem.
Dyskusja prowadzona na bardzo wysokim poziomie abstrakcji prowadzi do nikąd.
Nie trzeba daleko szukać. W historii nowożytnej jest wiele dobrze udokumentowanych przykładów męstwa żołnierzy, męstwa, które przez pozbawionych takich przymiotów komentatorów ze świata nauki uznawane jest za przejaw szaleństwa czy, działania w pijackim amoku. W ich pojęciu niemożliwym jest, by ktoś „normalny” gardząc śmiercią zdobył się na czyn heroiczny.
Tyle oceny dyskusji prowadzonej na poziomie zdecydowanie abstrakcyjnym, pora na konkretne przykłady.
Pierwszy z brzegu – szarża polskich szwoleżerów na wąwóz Somosierra. Niespełna 130 szwoleżerów dokonało tego, czemu nie mogły podołać tysiące żołnierzy piechoty i artylerii. Podczas szarży padło 22, wraz z rannymi straty wyniosły 54 żołnierzy. Nie pasuje do tego typowe w takich przypadkach określenie, że zostali zdziesiątkowani, bo odsetek tych, którzy padli był znacznie wyższy.
Podobnych, dobrze udokumentowanych przykładów można znaleźć więcej i nie ma sensu przepisywać podręcznika historii.
Ludzie o cechach typowych dla berserkerów żyją pośród nas, a więc dlaczego miałoby ich nie być w odległej przeszłości? Jeśli ich nie dostrzegamy, to tylko dlatego, że w czasach pokoju nie ma na nich zapotrzebowania.
Odpowiedzi na pytanie, jak czuje się człowiek, który podczas bitwy wpadł w amok należy szukać w pamiętnikach żołnierzy, którzy doświadczyli takiego uczucia i na dodatek mieli szczęście przeżyć wojnę i wszystko opisać. Przypadki tych, którzy na wojnie okazali się tchórzami są badane przez rzesze psychoterapeutów, którzy tych innych nazywają urodzonymi mordercami.Jest tych pamiętników dość sporo.
Mój ulubiony forumowicz ryszardxxxl jak zwykle podał najgorszy z możliwych przykład na poparcie swojej tezy. Przecież podczas szarży konnej chodziło o jak najszybsze dotarcie do pozycji wroga, nie było miejsca na świrowanie które by i tak nic nie dało bo nie wpływało na jakość i celność artylerzystów broniących wąwóz. Podane straty są zapewne charakterystyczne dla większości ataków konnicy na artylerię w tym okresie historycznym (udanych).
@admin, porównanie Cannae i Stalingradu również nieprecyzyjne: przede wszystkim tu jednodniowa bitwa a tam półroczna kampania. Jeżeli chodzi o okrążenie przeciwnika to Hannibal chciał wypracować korzystną taktycznie sytuację i zmasakrować wroga, natomiast Radzianie okrążyli Niemców aby odciąć zaopatrzenie. Niemcy skapitulowali na skutek braku amunicji i żarcia, więc to nie było „dokładnie tak samo” jak pod Cannae.
@ Witek
W zasadzie to się zgadza :)
Nic się nie zgadza.
Nie sądziłem, że tak trudno pojąć, że nie piszemy w naszych komentarzach do tego artykułu o czasach, lecz o ludziach i ich zachowaniach w ekstremalnych sytuacjach, a przecież nie zmieniły się one od czasów paleolitu.
Jedynym sposobem byłoby w tym wypadku zasięgnąć konsultacji u specjalistów od medycyny. Miałem to szczęście i pobierałem przez cztery lata naukę w liceum medycznym we Wrocławiu. Choć było to tylko liceum, wykładowcami przedmiotów zawodowych byli pracownicy naukowi miejscowej Akademii Medycznej.
Według ówczesnej wiedzy wśród ludzi występują cztery typy konstytucjonalne:
Typ sangwiniczny – reagujący gwałtownie, lecz krótkotrwale, (atletyk, o silnej budowie ciała i kwadratowej twarzy);
Typ choleryczny – reaguje gwałtownie i nigdy nie wybacza, (słabszej budowy ciała, choć często wysoki, twarz trójkątna);
Typ flegmatyczny – reaguje powoli i z rozmysłem, lecz podejmuje jakieś zaplanowane na długi okres czasu działania (korpus i twarz owalne);
Typ melancholiczny – reaguje powoli, a jeśli już podejmuje jakieś działania, to ogranicza je do „najskuteczniejszych chwytów judo”, to znaczy do płaczu, lub ucieczki.
(Sangwinik z reguły umiera na wylew krwi do mózgu, choleryk na zawał serca, pozostałe typy na choroby układu trawiennego.)
O ile flegmatyk i melancholik robią wrażenie ludzi zrównoważonych i trudno by wyobrazić sobie ich w skórze berserkerów, a cholerycy nieźle nadają się do stawiania długotrwałego oporu, n. p. jako falanga ustawiona w centrum pola bitwy, to spośród sangwiników można by sformować niezły oddział furiatów zdolnych do bezwzględnego i błyskawicznego działania z flanki. Ponieważ mają oni atletyczną budowę ciała, (stosunek jego masy do powierzchni jest zbyt mały, by zapewnić prawidłową wymianę ciepła) są w przypadku znacznego wysiłku narażeni na przegrzanie, stąd ich skłonność do walki z obnażonym ciałem.
p. s. Szwoleżerowie nie musieli wcale zachowywać się jak furiaci. Mogli skorzystać z doświadczeń melancholików i przy tej dysproporcji sił (mieli przeciw sobie artylerię – kilkanaście dział – i bardzo liczną piechotę strzelającą z flanki) nawet sam imperator nie miałby im tego za złe.
„Choć było to tylko liceum, wykładowcami przedmiotów zawodowych byli pracownicy naukowi miejscowej Akademii Medycznej.
Według ówczesnej wiedzy wśród ludzi występują cztery typy konstytucjonalne.”
Źródłem tej wiedzy jest Arystoteles. Ewentualnie Galen, który myśl Arystotelesa rozwinął. Obawiam się jednak, że przez ostatnie 2ooo lat coś się w medycynie mimo wszystko zmieniło…
Jako małżonek pani psycholog, który ma od czasu do czasu okazję zetknąć się z naukowo uprawianą psychologią potwierdzam, że sporo się w tej dziedzinie zmieniło od czasu Arystotelesa i Galena.
A ja muszę stwierdzić że mnie na psychologii też uczyli w/w typów reakcji, jakiś czas temu to było nie wiem czy coś się zmieniło (:
A nie były to przypadkiem zajęcia z HISTORII PSYCHOLOGII?
@Arkadiusz Sołtysiak nie przedmiot nazywał się psychologia w ramach kursu pedagogicznego. Nigdy tematu nie zgłębiałem bo mi nie było to do szczęścia potrzebne.
@ryszardxxxl
To co napisałeś o „typach”, to jakieś starożytne „Opowieści z mchu i paproci”.
Dawno w medycynie zarzucone te wymysły, bo wyssane były z palca- niepoparte statystyką z hospitalizacji i dodatkowo obliczeniami statystycznymi konkretnych rozpoznań i zgonów.
.
Od takich rzeczy odeszło się w medycynie na rzecz konkretnych rozpoznań chorób, lub rozpoznań zespołów. Rozpatruje się to najczęściej w aspekcie antygenów HLA pacjentów, ale nie tylko.
.
W psychiatrii są dwie metody: stara (opisowo- objawowa) i nowsza nerolobiologiczno- kognitywna.
.
W psychologii są obecnie też dwa podejścia: stare (mieszanka „coachingu” z psychoanalizą freudowską- o zgrozo) i nowsza neuropsychologiczna oparta na neuroobrazowaniu i badaniach (testach) pacjentów.
Cała Twoja argumentacja jest dla mnie nieprzekonująca. Robisz całą masę bardzo swobodnych założeń.
;)Śpiewanie w gryzienie mogło się przekształcić na różne sposoby. Np użyty przez dziadka zwrot „wyglądali jakby gryźli tarcze” skrócił się do „gryźli tarcze”, bo wnuk tak zapamiętał opowieść.
Łatwo można stwierdzić, że coś, co niegdyś było śpiewaniem do tarczy, w kilkaset lat po zamarciu tego zwyczaju mogło istnieć w pamięci ludzi przekręcone w gryzienie tarczy. Wszak sam Tacyt pisze, że „przybliżają tarcze do ust”. A w czasach, gdy prawie wszystko opiera się na słownym przekazie, o przekręcanie bardzo łatwo. Zwłaszcza, gdy opowiadający nie rozumie, o co chodzi.
tak więc czarno na białym widać kto robi dowolne założenia. Gorzej wręcz, albowiem założenia te sprzeczne są z podstawami naszej wiedzy o przekazie w społeczeństwach przedpiśmiennych to raz, a dwa z naszymi ustaleniami dotyczącymi meritum. Uzasadnienie moich polemistów zostało sprowadzone do zestawu ogólników oraz sloganów o tradycji miejskiej czy wojennej.
Obojętne z jaką tradycją na temat gryzienia tarcz mamy tu do czynienia jasnym jest, że była to ta sama tradycja z której wywodził się realny zwyczaj śpiewania do tarczy. Nie był to zwyczaj obserwowany przez stojących po drugiej stronie pola bitwy wrogów tych osobników, którzy wyli czy śpiewali z tarczą przy wargach. Przeciwnie – osoby obserwujące te zachowania, znane jak wynika ze źródeł co najmniej przez 800 lat, miały bezpośredni dostęp do tradycji wyjaśniające znaczenie tego zachowania. Nawet jeżeli zachowanie nie było praktyką powszechną a jedynie elitarną to i tak siłą faktu reszta towarzyszy wyjących do tarczy wiedziała o co mniej więcej chodzi.
tak więc stwierdzenie
gdy prawie wszystko opiera się na słownym przekazie, o przekręcanie bardzo łatwo.
jest zupełnie bezpodstawne. Ustny przekaz – zwłaszcza po (domniemanym) zaniku tego zwyczaju, gdy bezpośrednia obserwacja była niemożliwa a więc i pomyłka widoku gryzienia z widokiem pienia – nierealna, koncentrował się na opisie i charakterystyce wojowników. A jak wyżej podałem nic w tym opisie i tej charakterystyce nie sugerowało zmiany śpiewu na gryzienie. Jedynie podobieństwo fonetyczne określonych słów mogłoby być jakąś przyczyną.
Niestety ogólniki o pomyłkach, tradycjach takich siakich i owakich nie zmienią fakty, że pomysł autorki artykułu że śpiew został gryzieniem jest delikatnie mówiąc naiwny
P. s.
Tylko sanitariusze oddziałow psychiatrycznych wiedzą ile nadludzkiej siły drzemie w wątłym ciele małej kobietki podczas ataku histerii, nie wspominając już nawet o możliwościach furiata.
Witam wszystkich a w szczególność autor tego bloga (czytam go bardzo dawna i mam ogromny szacunek do W.P. ). Generalnie nie udzielam się na forach, jednakowoż powyższa notatka spowodowała tak burzliwą dyskusję, że i ja postanowiłem wtrącić swoje 3 grosze.
IMHO
Nie chcę czepiać się autorki artykułu będącego podstawą tejże notatki, jednak pewne uwagi nasuwają się same więc;
1. Większość tez czy twierdzeń zawartych w artykule nie jest ani odkrywcza ani szokująca no może poza samym wnioskiem, że Ci berserkowie to jakieś bajdy i wcale ich nie było. Ciekawe co na to powie naukowy świat w Skandynawii i nie tylko…
2. Prowadząc tego typu badania należy zwracać uwagę na kontekst ogólny – praca badawcza czy po prostu zgłębianie jakiegoś tematu wymaga od sumiennego piszącego jak najpełniejszej analizy wszystkich możliwych aspektów tj. jeśli pisze się o wojownikach czy w szczególności o „szalonych wojownikach” nie można pomijać dyscypliny naukowej zwanej psychologią pola walki. Co więcej nie ma tu większego znaczenia czy są to mniej lub szaleni wojownicy 1200 lat temu czy 120 podpitych polskich szaleńców w jakimś wąwozie w Hiszpanii 200 lat temu, nas naspidowani wiarą w cesarza lub po prostu amfetaminą lotnicy japońscy czy amerykańscy, czy oddział współczesnych „wojowników” w wietnamskiej dżungli, slumsach w Mogadiszu czy afgańskich górach. Kiedyś nazywano to magią bitewną, dziś właśnie psychologia pola walki.
3. Nie wiem też jak dobrze autorka zna „dialekty” staronordyjskie, jednak bez względu na to nasuwa się tu jedna uwaga. Sagi to poezja, i to dość specyficzna pełna wielokrotnie złożonych przenośni i odniesień do mitologii. Co za tym idzie mniemanie że, jeśli w oryginale nie pojawiają się słowa berserkir czy ulfhednar, to osobnik dotąd uznawany za berserka nim nie był, choć liczne opisy jego osoby potwierdzają, że wg autora sagi posiadał on jakiś zespół cech typowych dla berserka (np. szalony w bitwie, ulubieniec Odyna o wilczym czy niedźwiedzim wzroku itp.), to za mało, oznacza, że może pani powinna jednak trochę popracować nad wiedzą z zakresu historii literatury i poezji.
4. Podobnie sprawa ma się ze skórami dzikich zwierząt i cała tą osnową magiczną nad która autorka razem zresztą z W.P. z lekka się pastwią (bez urazy). Zgodnie z posiadaną przez nas wiedzą, do dziś istnieją społeczności na „wcześniejszym” niż my etapie rozwoju i wciąż wierzą w to że wojownicy i czarownicy mogą przemieniać się w dzikie zwierzęta, posiadać ich siłę i przymioty, ba czasami potrzebują skór dzikich zwierząt by się w nie przedzierzgnąć. Wystarczy sięgnąć do opracowań z dziedziny etnologii takich np. Indian Ameryki Pł. czy wprost do dziejów ludów indo –europejskich. Wcale nie przypadkiem rzymscy velites nosili te skóry (nie tylko zresztą wilków). Nie wchodząc dalej w szczegóły historia daje wiele przykładów na to, że istniały tajnie (zapewne także z powodów psychologiczno – militarnych), czy też zamknięte grupy elitarnych wojowników, którzy wierzyli; a przede wszystkim dawali do zrozumienia swoim wrogom, że byli dzicy, niepokonani i silni jak wilki czy niedźwiedzie – najgroźniejsze zwierzęta z którymi przyszło człowiekowi mierzyć się w naszych szerokościach geograficznych. Czeczeni, naród wojowników do dziś uważa wilka za swój symbol. O ile magię i zmianę w dzikie zwierzę odłożymy między bajki, pozostaje realna i wymierna siła. Wataha wilków to siła przez całą starożytność i średniowiecze z którą ludzie nie potrafili sobie poradzić. Groźna, silna, zgrana i śmiertelnie niebezpieczna – każdy władca chciałby mieć na usługach oddział bezwzględnych wojowników sprawnych jak wataha wilków.
Nie dywagując dalej kończę, zaś zainteresowanym polecam lekturę pozycji z 2009 roku „Berserkir i Ulfhednar w historii, mitach i legendach” Łukasza Malinowskiego (UJ), wydaje się, że zastosowane tam metody i narzędzia badawcze oraz analiza dostępnych źródeł historycznych, językowych, antropologicznych czy etnologicznych oddają rzeczywisty obraz naszej wiedzy o tej specyficznej grupie (stowarzyszeniu militarnym czy tajnym związku) wojowników skandynawskich czy germańskich.
PS. Jeszcze Ad personem – autorka w opracowaniu bądź co bądź naukowym nie powinna chyba raczej pozwalać sobie na określanie Odyna jako miernego szamana, no chyba, że nie boi się jego zemsty gdyż chroni ją Thor ;-) he he he ….
Ach i nie jestem do końca pewien bo nie dysponuję w tej chwili pełną treścią, ale w relacji ibn Fadlana możemy przeczytać o drużynie, skandynawskich wojowników. Gdyby ich losy opisywał wikiński skalda a nie intelektualista i dyplomata z ówczesnego centrum cywilizacji tj. Bagdadu pewnie była by jeszcze jedna saga z berserkami do analizy .
Ad 1. Przed napisaniem tekstu poprzeglądałem to, co jest dostępne w necie na temat berserków. W ogromnej mierze bezkrytycznie powtarzane są najbardziej fantastyczne informacje. I bynajmniej ani ja, ani autorka, nie twierdzimy, że istnienie berserków to są bajdy. Twierdzimy jedynie, iż nie można wykluczyć, że berserkowie mogą być tworem fantazyjnym.
Ad 2. Autorka robiła porównanie hipotez z zawartością sag. Wyszło na to, że nie ma wzmianek o grzybkach ani alkoholu. Zresztą już wcześniej hipotezy te były krytykowane. Co do amfetaminy, to nie służyła ona wywołaniu szału bojowego, ale zwiększeniu odporności na zmęczenie :)
Ad. 3. Tylko co jest zespołem cech typowych dla berserka? Wiązanie z niedźwiedziami wydaje się jednak pozbawione jakichkolwiek podstaw. A wilki (w postaci skór) pojawiają się jedynie u ulfhednarów, czyli tylko jednej z licznych drużyn berserków.
Ad. 4. Wszystko ładnie i prawda :). Nawet husaria lubiła skóry i to w dodatku lampartów. No ale na jakiej podstawie wiążemy berserków ze zwyczajem noszenia skór (poza ulhednarami)? Czy nie jest to jednak jedynie bardzo utrwalony mit.
Autorka wspomina w swoim eseju o stowarzyszeniach wojowników. I bynajmniej nie odrzuca takiej hipotezy. Ja jej też nie odrzuciłem i zawarłem w zdaniu: „Niewykluczone więc, że istniała kiedyś elitarna grupa wojowników zwana berserkerami bądź podobnie, która szczyciła się znajomością magii bitewnej.”
@pampalinii
1. Sagi to nie poezja, chyba, że termin ‚poezja’ zdefiniujemy w bardzo nieortodoksyjny sposób.
2. Transformacja w zwierzę: czy Kveldulf albo Sigmund i Sinfjotli byli nazywani berserkami?
Ad. 1. Owszem nazywając sagi poezją celowo rozminąłem się z definicją poezji, chodziło mi o podkreślenie języka jakim posługiwały się sagi, co zresztą wynikało z ich charakteru pierwotne utwory literackie, związane z tradycją ustną posiadały swoistą rytmikę i poetykę. Ponad to przede wszystkim chciałem podkreślić charakterystyczną manierę polegającą na używaniu licznych przenośni nawiązujących tak do cech zewnętrznych, wewnętrznych czy w szczególności mitologii. Zgodnie koncepcją skaldowania zamiast prostej nazwy używano rozbudowanych, wielopiętrowych przenośni zwanych kenningami czyli zamiast „morze” skald mówił „droga wielorybów”. Ba, jeśli czytasz w sadze określenie „Tyr zwycięstwa ” to już nie jest Tyr tylko „Odyn”. To były kenningi proste. Kenning potrójny „brzemię ramion Sigyn” oznaczał po prostu Lokiego czyli jej męża. Z tego co wyczytałem nie zalecano kenningów bardziej złożonych niż z sześciu części. Jeśli dodasz do tego szyki przestawne w zdaniach wynikające z wymogów równie szczegółowo określonych zleceń co do rytmiki eh… czysta poezja.
Ad.2.
Z powyższego wynika odpowiedź na Twe drugie pytanie (pomijając fakt, że chyba niezbyt uważnie przeczytałeś mój wpis). To że nie napisano wprost, że Sigmunt, czy Sinfjolti byli przez autora/ów sagi uważani za berserków czy ulfhednarów, nie oznacza że tak nie było, a jest wręcz odwrotnie. Kiedy Sigmint uczy Sinfjolti w lesie przebywają pod postacią wilków. Uczeń toczy walkę z przeważająca liczbą wrogów. Walczy samotnie choć pod okiem ojca, którego wzywa nomen omen wilczym głosem (ulfsroddu).
Podsumowując sagi i generalnie wszelkie pisemne informacje z przeszłości to nie TVN, rzadko się zdarza aby coś było napisane wprost, tak jak to piszemy dziś.
@pampalinii:
1. Zanim kontynuowanie tej dyskusji będzie miało jakikolwiek sens, polecam zapoznanie się z jakimikolwiek sagami i z jakimikolwiek przykładami poezji skaldycznej. Kilka sag przetłumaczono na język polski już dawno temu (Saga o Njalu Spalonym, Saga o Egilu), utworów skaldów nie daje się dobrze przetłumaczyć (właśnie ze względu na kenningi), ale można poczytać Eddę Poetycką jako przykład zbioru prostych utworów skaldycznych. Skald mógł być jednocześnie sagamadrem /jak Snorri Sturluson/, ale będąc skaldem używał zupełnie innego języka niż wówczas, gdy występował jako sagamadr.
2. Rozumiem, że wielu religioznawców nie ma o tym pojęcia, ale istnieje coś takiego, jak krytyka źródeł. Małgorzata Szczygielska zamiast powtarzać dotychczasowe mniej lub bardziej zgodne ze źródłami współczesne wyobrażenia religioznawców o berserkach, zajrzała do źródeł i odpowiedziała na pytanie, w jakich znaczeniach termin ‚berserk’ rzeczywiście występuje. Rozumiem, że może się to nie podobać osobom, które lubią sobie pofantazjować, ale ja jednak wolę czytać skromne i krytyczne prace oparte na źródłach niż rozbuchane fantazje, w których wszystko kojarzy się ze wszystkim.
Sokrates
Czy można podać uzasadnienie źródłowe istnienia osoby zwanej Sokratesem? O ile wiem,jest to ledwie kilka dzieł pisanych przez politycznie nastawionego propagatora państwa totalitarnego, zwanego Platonem, oraz kilku innych autorów- dramatopisarza, żołnierza i poety. Jako że Platon walczył z demokracją ateńską nabajdurzył nam o jakimś synu akuszerki ( o ile wo góle ktoś taki istniał) że był wielkim człowiekiem a na koniec demokracja go zamordowała – ot taka bajka edukacyjna co dzieje sie z prostakami kiedy nie rządzą filozofowie podobni Platonowi. W tych samych dziełach autor ów fantazjuje na temat Atlantydy, tak więc istnienie Sokratesa jest postawione ze względu na źródła pod wielkim znakiem zapytania. Rozumiem, że kolejnym wkładem Polskiej archeologii może być zatem negowanie istnienia Sokratesa. Zapewne oddźwięk w Europie będzie spory…
Doping nie jest czymś niemożliwym niekiedy wystarczy placebo i sugestia, czarownice pewnie produkowały swoim synom ;) nie tylko lubczyk, „gryzienie tarcz” nie musi być dosłownie i tak jak „gryzienie trawy” może oznaczać tylko zaciętość i nieustępliwość w walce.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Berserk_(mitologia)
Na wiki piszą, że stosowali samookaleczenia czyli chyba skaryfikację twarzy, czyli podobni by byli w tym do Hunów, dość dawno czytałem Eddę Poetycką ale z tego co pamiętam chodziło chyba o to, że w walce nie reagowali na zranienia, i padali dopiero po walce z omdlenia i odniesionych ran, też zresztą jakaś analogia do Hunów którzy zadając ciosy, ignorowali ciosy zadawane przez przeciwników.
Co do skór u nas była tzw. burka którą nosić mógł żołnierz który w walce wręcz zabił trzech Turków, jak założył to bezprawnie jakiś szlachetka bywał obijany kijami, mamy odwiecznie słowiańskie pojęcie wilkołaka, czy zapis Herodota o zamieniających się w wilki Neurach.
Naprawdę, proszę, Wikipedia to żadne źródło, czego zalinkowany tekst jest doskonałym dowodem.
wikipedia jest wspaniałym bardzo rozbudowanym wielojęzycznym słownikiem rejestrującym stan wiedzy czy ogólnej świadomości rzeczy, zawsze można skorygować błędną wiadomość, rozumiem, że są informacje źródłowe, że berserkerowie nie stosowali skaryfikacji, a wydawałoby się, że Hunowie wywarli przemożny wpływ na podległych im tzw. Germanów, bo są informacje o np. huńskim wydłużaniu czaszek wśród owych.
Ale słabo nadaje się jako źródło w naukowych (a nawet popularnonaukowych) dyskusjach. Zdecydowanie za dużo w niej (zwłaszcza w wersji polskiej) informacji niewiadomego pochodzenia, bądź też zaczerpniętych z nędznych źródeł.
Nie są potrzebne informacje źródłowe, o tym, że berserkowie nie stosowali skaryfikacji. Potrzebne są źródła, które by potwierdzały takie praktyki. Historia wymaga źródeł pozytywnych; nie jest tak, że można budować tego typu twierdzenia ex silentio.
Należałoby też udowodnić wpływ huńskich zwyczajów na Germanów w tej materii, a dalej wpływ kontynentalnych Germanów okresu wędrówek ludów, na Skandynawów okresu wczesnego średniowiecza. Obowiązek takiego dowodzenia leży na osobie wysuwającej twierdzenie.
„…chodziło chyba o to, że w walce nie reagowali na zranienia, i padali dopiero po walce z omdlenia i odniesionych ran…”
Ach, szczęsne to czasy, gdy zjawisko podwyższenia poziomu endorfin indukowane stresem zdaje się czymś tajemniczym!
Eech… to by tyczyło każdego, tam były efekty nadzwyczajne, wojowników można przyrównać tylko do dzisiejszych sportowców, doping wśród zawodowców jest rzeczą powszechną, wśród zawodowców w ówczesnych „sportach walki” też musiał być powszechny, doraźnie można było wykorzystać „mak lekarski” znany od starożytności, daj euforie i likwiduje odczuwanie bólu.
Ale coś z życia przypominał mi się fenomen wiejskiego bohatera Kazia wyrósł na budzącego respekt dwumetrowego chłopa, o wielkich stopach, rąsiach jak bochny i uścisku niedźwiedzia, który grając w piłkę biegał boso po ściernisku i ostach nie odczuwając bólu.
Cała wieś dziwiła się jak to możliwe bo matka była biedna i zabierał go ze sobą na pole, kładła w grządki, dając do possania szmatkę umoczoną w wywarze makowin, tak, że dzieciak spał, a ona mogła plewić te grządki.
Też to można wyjaśnić naukowo hormon wzrostu produkowany jest w czasie snu, spał więcej to i urósł więcej, czy stępione w dzieciństwie odczuwanie bólu mogło zostać na dłużej, dziś Kaziu ma się dobrze ożenił się i pobudował.
Taki niezamierzony doping hormonem wzrostu, będący skutkiem stosowania wywaru z makowin, czy może taki efekt był znany ówczesnym czarownicom.
„Wieść” jest ilustrowana obrazkiem z VII wieku, wtedy to mamy wieści o Longobardach których sprzymierzeńcami byli Cynocefale (psio-głowcy).
Przyznam sie, ze te opowiesci najbardziej kojarza mi sie z Obeliksem, ktory jako dziecko wpadl do magicznego napoju.
To, ze woje odurzali sie przed bitwa grzybkami lub alkoholem, lub wprowadzali sie w szal bitewny w jakikolwiek inny sposob, nie przeczy temu, ze mogli byc elita pomiedzy swymi. Wiadomo, ze wojownik (zwlaszcza ten co wygrywa) zawsze byl traktowany elitarnie w krajach gdze system zbudowany byl na bitwach i wojnach. Wiadomo, ze wikingowie nie cenili zbytnio siedzenia w domu i uprawiania ziemi i chyba znaczna wiekszosc ich przywodcow obrosla mitem wielkich wojownikow (a nie rolnikow).
A kto wysunął twierdzenie, które chcesz obalić? Bo w artykule jest: